|
Schloss, Brunszwik, gru 2011 | |
Niedawno po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się za granicą uwolnić od polskości - kiedy byłam w Niemczech, w Brunszwiku, razem z koleżanką postanowiłam poćwiczyć angielski i przez jeden dzień - chodząc ulicami miasta, w kawiarniach, na jarmarku - mówiłam i myślałam nie-po-polsku.
Naprawdę wcześniej mi się to nie przytrafiło, a przecież byłam za granicą nie raz. Zapewne dlatego, że zawsze z Polakami - naturalnym wydawało mi się więc używać w rozmowach z nimi języka, jakiego na co dzień nie mają. A tym razem było inaczej. Cała przyjemność po mojej, angielskiej, stronie!
To niesamowite uczucie: przez pewien czas (choćby jeden dzień) być jak nie-Polka. Moją słowiańską urodę zdradzała oczywiście jasna karnacja i niebieskie oczy, ale... twarz schowana w szalu uwagi bardzo nie zwracała tak, jak sam język [angielski]. O dziwo. Bo przez cały dzień na naszej drodze praktycznie nie spotkałyśmy ludzi, mówiących inaczej niż po niemiecku.
Wrażenia? Odklejona od polskiego - to wciąż ja. ; ) Tylko... międzynarodowa.