Zazwyczaj kiedy w czasie rozmowy zdarzy mi się stwierdzić, że nienarodzone dziecko jest oksymoronem... wzbudzam tym lekkie zainteresowanie. Najpierw - samą nazwą metafory (okso co?), a później wyjaśnieniem, czemu w języku sformułowanie nienarodzone dziecko jest właściwie... przenośnią.
Oksymoron to zestawienie wyrazów, mających sprzeczne znaczenie. A dziecko - człowiek od urodzenia (słownik języka polskiego, PWN).
W tym tygodniu natknęłam się na bardzo dobry wywiad dziennikarki Twojego STYLU, Jagny Kaczanowskiej z warszawskim ginekologiem położnikiem, doktorem Grzegorzem Południe- wskim. Właśnie od sporu o nazwy ich rozmowa się zaczęła:
Jagna Kaczanowska: "To poleciało", "martwe jajo płodowe", "płód nie wykazuje oznak życia"... Nie dałoby się powiedzieć po prostu "dziecko"?
dr Grzegorz Południewski: Rozumiem ból kobiety, która dowiaduje się na oddziale, że traci ciążę. Ale to w większości wypadków - z medycznego punktu widzenia - nie jest jeszcze dziecko. Lekarze mówią tak, jak ich nauczono. Jesteśmy zobowiązani do używania definicji, które wywodzą się z embriologii. Na każdy etap rozwoju płodu mamy inną nazwę: morula, blastula, blastocysta... Natomiast każdą informację można przekazać na różne sposoby. I trzeba to robić taktownie, z szacunkiem, z empatią.
JK: Kiedy zdaniem ginekologa położnika "zaczyna się dziecko"?
GP: Tak naprawdę dopiero wtedy, gdy płód - i będę upierał się przy tym sformułowaniu - uzyskuje możliwość funkcjonowania pozałonowego. Kiedyś taką granicą był 35. - 36. tydzień, ale wraz z rozwojem medycyny ona się przesuwa. W krajach zachodnich, w których położnictwo stoi na najwyższym poziomie, za taką biologiczną barierę uznaje się 28. tydzień. Jesteśmy w stanie utrzymać przy życiu dzieci urodzone tak wcześnie. I dla nas, lekarzy, to są już dzieci.
JK: Jeśli rodzi się w dwudziestym tygodniu dziecko - bo trudno inaczej powiedzieć - ma główkę, rączki, nóżki, to też lekarze mówią "płód"?
GP: Proszę mnie zrozumieć: my tak mówimy naprawdę nie po to, żeby przysparzać matce cierpień. Ale rzeczywiście, to już nieco inna sytuacja. Kiedy wydalany jest najpierw płód - "dziecko", jak pani mówi - a potem łożysko, mamy do czynienia z porodem. Najczęściej z chwilą przecięcia pępowiny czy oddzielenia łożyska następuje śmierć. Jeśli dziecko podejmuje pracę oddechową, jest akcja serca, trafia pod opiekę neonatologów. Reanimacji się nie podejmuje, byłaby nieetyczna. Przedłużałaby cierpienie.
JK: Wracając jeszcze do nazewnictwa. Czy robiąc USG pacjentce, mówi jej pan: "proszę spojrzeć, tu widać morulę"?
GP: Nie mówię tak, ale staram się przez cały czas uzmysławiać ludziom, że to, co widzą na monitorze, nie jest dzieckiem. Dzięki zaawansowanej technice jesteśmy w stanie zobaczyć u płodu, który mierzy kilkanaście milimetrów, tętniącą zatokę żylną. Mogę więc powiedzieć: to jest żywy płód. Są oznaki pracy układu naczyniowego. Ale nie: bicie serduszka! Żeby u tej "kijanki", "krewetki" czy "fasolki" - pacjentki opracowują własną terminologię - pojawiły się głowa, ręce, nogi, trzeba jeszcze zaczekać kilka tygodni. Boleję nad tym, że ludzie traktują to emocjonalnie. "Nasz Krzysio", "moja Zosia"... Staram się ich tonować, bo doskonale wiem, że w tym, co widzimy na obrazie USG, jest potencjał Krzysia, Zosi, ale do nich samych jeszcze daleko. I wiele rzeczy może pójść nie tak. Myślę, że jeśli uświadomimy pacjentkom biologiczne zależności, przekonamy je, że to nie jest jeszcze dziecko, tylko właśnie płód, łatwiej im będzie znieść ewentualną stratę. Bo powiedzmy sobie szczerze: w świetle aktualnej wiedzy medycznej to raczej donoszenie ciąży jest anomalią, a nie - poronienie. (...)
Dla zainteresowanych - dołączam skan całego wywiadu pod tytułem "Dwie kreski na teście to nie dziecko". Bardzo interesująca lektura.