Z początkiem września zaczęłam chodzić na kurs języka angielskiego, który skończy się w czerwcu zdaniem - czas przyszły dokonany ;) - egzaminu TOEFL.
Niedawno dowiedziałam się, jak ten amerykański sen będzie krok po kroku przebiegać.
Składa się z czterech części: to reading, listening, speaking i writing. I... byłam bardzo zdziwiona, że te wyrazy są już (a przynajmniej w Zabrzu) zapożyczeniami częściowo przyswojonymi!
Podczas *readingu mają panie różne rodzaje ćwiczeń; z *listeningiem, myślę, nie będzie większych problemów... Słuchałam, słuchałam i miałam ochotę wrócić do swojej rzeczywistości. Tej, w której rozmawia się o czytaniu, słuchaniu, a czasem i mówieniu (do mikrofonu)...
Nie widzę w ogóle sensu używania *speakingu, a już kompletnie - w przejmowaniu się *writingiem! Wiem, wiem - te paskudne hybrydy wkradły się jedynie do mowy potocznej, nikt o zdrowych zmysłach nie będzie ich w języku pisanym używał.
Tylko... od tego zwykle się zaczyna.
1 komentarz:
Moja mama chodziła na taki kurs. Skończyła go w czerwcu br. i miała książkę o tym właśnie, wdzięcznym tytule "Face 2 Face" :)
Prześlij komentarz